Praktycznie nie istnieje system gwarantujący wsparcie osobom samodzielnie opiekującym się chorymi bliskimi. Na szczęście są ludzie, którzy udowadniają, że opiekun rodzinny nie musi być sam.
Pamiętam, że to był bardzo słoneczny dzień. Pamiętam przygotowanie koszyczka i jazdę rowerem do dziadka na cmentarz. To były jego urodziny. Pamiętam też światło w kościele od zapalonych świec. Tylko tyle i nic więcej. 1999 rok. 3 kwietnia. Wielka Sobota.
Zależało im na tym, by była to namiastka domu. Czas choroby i odchodzenia to taki moment, kiedy nikt nie chce być sam i spoglądać na biel kafelków. Puławskiemu Towarzystwu Przyjaciół Chorych „Hospicjum” udało się stworzyć miejsce, które nie tylko łagodzi ból, ale i dba o jakość życia. Do końca.
O powołaniu do służby chorym, wierze, która pomaga w chwilach trudnych, i odnajdowaniu w cierpiących tego, co dobre, mówi Bożena Malecka, pielęgniarka oddziałowa w gdyńskim Centrum Pomocowym Caritas im. św. ojca Pio.
Pięknych dni w domu państwa Madejów jest wiele. Do listy tych najpiękniejszych z pewnością dopiszą ten, w którym chłopiec zacznie chodzić.
To jest historia o tym, jak sześcioletnia dziewczynka w dwa miesiące przeszła od życia do śmierci i z powrotem. I o tym, jak zmieniła tym świat.
Nie jest typem gwiazdy. Skromna, delikatna. A ma błyszczące dobrym światłem życie.
– Okazało się, że to jest potrzebne, że dzieci lepiej znoszą pobyt, są częściej uśmiechnięte, szybciej wracają do zdrowia – mówi Elżbieta Lefler.
Julka jest jedną z ok. 200 osób na całym świecie ze zdiagnozowanym zapaleniem mózgu Rasmussena, a w głowie Patryka lekarze znaleźli 9-centymetrowego glejaka. Ich los wzruszył wiele osób, dzięki którym możliwe były kosztowne zagraniczne terapie.
Agnieszka Bonin ma nowotwór piersi. Mówi, że każdy etap walki z chorobą jest trudny.